środa, 8 października 2014

Taki piękny początek dnia

Dzień zaczął się zwyczajnie. Tak jak zwykle zaczynają się dni...Wstałem po 12.00.
Choć wstałem nie dosłownie, własciwie to zwlokłem sie z wyrka na podłogę... Możliwe nawet, że spadłem...nie pamietam. Tak naprawdę, to wstałem ok. 15 minut później, czyli po orzeźwieniu się łykiem zimnej wody z butelki (mojej?), która leżała pod łóżkiem...Wtedy dopiero byłem w stanie, jako tako, przyjąć pozycję, o jaką przez tyle tysięcy lat walczyli z uporem nasi praprzodkowie. I tak poszło mi nieźle biorąc pod uwagę te jedyne 15 minut...

"Jest nieźle" pomyślałem pozytywnie. Skoro dzień zaczął się od pozytywnego wydarzenia, to później nie może być gorzej.

Nie może! To logiczne, nie? W każdym razie dla mnie...


***
Ok. Może troszkę przesadziłem. Nie jest aż tak źle, ale dobrze też z pewnością nie jest. Już nie. Dopiero 13.00 , a ja zdążyłem zaliczyć głową biurko - najpierw od góry, gdy schylałem się po fajki, które nie wiedzieć czemu leżały na podłodze pod biurkiem, a później w blat od spodu, gdy podnosiłem się z kolan ze zdobyczą w dłoni. Życie uczy nas pokory na każdym kroku - paczka była pusta...


***
- Drogo moja szeroka! Nadchodzę! - krzyknąłem w myślach, stawiając pierwszy krok na chodniku. Ten dzień będzie należał do mnie! Czy ma inne wyjście?
- Złaź z drogi, fiucie! - kierowca szarego mercedesa pokazał mi, że wyjście można znaleźć zawsze. Zamkną drzwi - znajdziesz okno...Capiący i odurzony aromatem zapachowych choinek zabijających smród papierosów i oparów czegoś, co "ależ skąd! to nie alkohol!" ("owiecuie, że nic nie piem, pae włazzo!"), dureń za kierwonicą!


***
Pod sklepem szamani z butelką sakralnego wina, odkrywają od wczesnych godzin porannych swój środek świata...